koncert Methofil

KZMRZ, 18 września 2020

Kwintet Methofil nie zwróciłby pewnie mojej uwagi, gdyby nie fakt, że jego wokalistką jest najbliższa przyjaciółka mojej córki. Koncert w kazimierskim ośrodku Fundacji KZMRZ był debiutem scenicznym zespołu. Chłodny wieczór, scena ustawiona pod gołym niebem na tle ruin zamku, w kącie zastawionego siedziskami i parasolami trawnika. Klawiszowiec i zarazem basista zmarznięty, wokalistka („Kosmalska”) lekko kaszląca ale nastrój zbudowany przez serdeczność znajomych, bywalców KZMRZ i przypadkowych gości podgrzał atmosferę. Set złożony z kilku własnych kompozycji i jednego coveru miał trwać pół godziny. Dzięki bisom przedłużył się do 45 minut. Z zapowiedzi wynikało, że poleci alternatywny rock z elementami jazzu. Chyba dla zmyłki. Methofil gra muzykę dość daleką od modnych nurtów. Gitarzyści mają mocne inklinacje blues-rockowe. Może jest to bardziej The Raconteurs, niż Cream ale generalnie wzorce wywodzą się z przełomu lat 60. i 70. i osadzone są w tradycyjnym gitarowym graniu. Żeby było ciekawiej, wokal jest w duchu piosenki poetyckiej i aktorskiej. „Kosmalska” wyśpiewuje teksty dbając o ich przekaz i wspierając je oszczędnym ale znaczącym ruchem scenicznym. To spora rzecz jak na sceniczną premierę materiału (choć sama scena nie jest bynajmniej „Kosmalskiej” obca). Zaczęli od pierwszego kawałka, jaki wspólnie skomponowali – dobrego openera, który spokojnie wprowadza w koncert. Zaraz po nim zabrzmiał „Bar”, chyba najważniejsza piosenka w repertuarze Methofila. Świetny, wzięty z życia tekst (‘Kosmalska” pracuje w barach), wpadająca w ucho melodia, pomysłowe przejścia. Zaraz po nim zabrzmiała „Impreza” z chwytliwym refrenowym skrótem C2H5OH. Trzymając się narracji koncepcyjnej kolejny musiał być utwór o kacu moralnym. Potem został wzmocniony kawałkiem „Mdłości”, w którym tekst oparto na rdzeniowej zbieżności słów „ości/mdłości/kości”. Gdy publiczność została kupiona brzmieniem i pomysłami, zespół z prawdziwie zawodową wprawą wzmocnił efekt grając przeróbkę „Killera” Elektrycznych Gitar. I tu znów na uznanie zasługuje fakt, że oparli się w nim na oryginalnych pomysłach, by zaproponować jednak własne, bardziej blues-rockowe widzenie filmowego przeboju. Bis miał być jeden, ale po takim kawałku jak „Bar” wiadomo było, że koncert się jeszcze nie skończy. Powtórzyli zatem „Imprezę” i „Killera”. Są młodzi, mają po 20 lat, potrafią grać, „Kosmalska” wie na czym polega śpiewanie i ma do dyspozycji teksty pisane wspólnie z członkami zespołu, w których jest życie. Może los (albo ktoś) im pomoże i ten wrześniowy wieczór nie pozostanie tylko miłym wspomnieniem z końca dziwnego lata 2020.